Mija właśnie blue monday, czyli najbardziej depresyjny dzień w roku. Dowiedziałam się o tym przed chwilą, zupełnie nie mając świadomości, że dzisiejszy smutek jest przypadłością nie tylko moją, ale ogólnoludzką. Od samego rana wszystkie znaki na niebie i ziemi potwierdzały właśnie taki układ rzeczy, emocji i relacji. Nawet coś mnie pokusiło, by sięgnąć po najbardziej pesymistyczną księgę, jaka kiedykolwiek została napisana. Chodzi oczywiście o genialnie przenikliwą Księgę Niepokoju Fernanda Pessoi. Otworzyłam pozakreślaną, jak żadna inna, książkę i zaczęłam przechadzać się wraz z pisarzem po nostalgicznym lizbońskim bruku.
 |
Lisboa |
W portugalskim powietrzu unosi się coś, czego nie potrafię do końca opisać, ale sami Portugalczycy mają na to odpowiedni termin. To saudade, coś na kształt melancholii, nostalgii, smutku bez przyczyny. To nic, które boli, jak nazwał ten stan sam Pessoa. Jest to pewnego rodzaju pomieszanie ambiwalentnych uczuć radości i smutku, totalnego zawieszenia w czasie. Saudade najdogłębniej odczuwa się w długie, letnie, leniwe popołudnia, kiedy życie na jakiś czas po prostu zamiera. Zdaje się wtedy, że nawet powietrze ustaje i nic się już więcej nie poruszy. Wtedy siada się w jednej z setek maleńkich kawiarenek, zamawia mocne, intensywne i aromatyczne cafe solo, dodaje do niego dużą ilość cukru i zastyga nad tą filiżanką kawy wraz z całym otoczeniem. "W te wolno płynące i puste godziny odczuwam smutek całym jestestwem, gorycz z powodu tego, że wszystko jest jednocześnie moim odczuciem i czymś zewnętrznym, czego nie mam mocy zmienić" - pisze Pessoa. Człowiek zatopiony w kilku kroplach portugalskiej kawy nie może się poruszyć. Zanurza się w niej niczym w przyjemnej smole, która każe trwać w tym wszechobecnym bezruchu.
 |
Lisboa |
"Kocham, w długie letnie popołudnia, spokój centrum miasta tym bardziej, im większy stanowi kontrast z przedpołudniem, kiedy panuje tu ożywienie. Ulica Arsenału, ulica Celna, przedłużenie smutnych ulic, które ciągną się w kierunku wschodnim, cały ten odcinek oddzielający miasto od spokojnego nabrzeża portowego – wszystko to pociesza mnie w smutku, jeśli w ciągu popołudnia włączam się w samotność tej dzielnicy. Przeżywam epokę poprzedzającą tę, w której żyję; sprawia mi przyjemność czuć się współczesnym Cesária Verde i noszę w sobie nie takie wiersze jak jego, ale substancję podobną tej, jaką jego wiersze miały".


Będąc w Lizbonie, miałam nieodparte wrażenie, że przeżywam epokę poprzedzającą tę, w której żyję. Chodząc tymi samymi ulicami, po których spacerował Pessoa, czułam, że przeniosłam się do czasu sprzed wieku. Lizbona bodaj jak żadne inne miasto wprawiało mnie w osłupienie, pewnego rodzaju przyjemne unicestwienie. Bycie, trwanie, ale tak, jakby cały wszechświat się zatrzymał. Ale nie nagle, tam nie było (nie ma) żadnego ponaglenia. Czas po prostu stał od wieków.

"W mieście bywa czasem spokój wiejski. Bywają momenty, głównie w upalne południa, gdy w tej świetlistej Lizbonie nawiedza nas wieś niczym wiatr. I nawet tu, na ulicy Złotników, śpi nam się dobrze [...]
Dobrze wiem, że gdy podniosę oczy, zobaczę brzydką linię domostw, nieumyte okna wszystkich biur Baixy, bezsensowne okna wyższych pięter, gdzie jeszcze się mieszka, a w górze suszącą się w słońcu bieliznę między wazonami kwiatów i doniczkami roślin. Wiem, lecz światło, które złoci wszystko, jest tak łagodne, tak spokojna atmosfera, która mnie otacza, że nie ma żadnego powodu, nawet wizualnego, aby abdykować z mojej sztucznej wsi, z mojej prowincjonalnej osady [...]".
Lizbona jest moją absolutnie największą miłością z którą nie może równać się nic. Księgę Niepokoju tez lubię bardzo. Kiedyś ktoś zapytał czy zgodziłabym się na układ - zwiedzę caluteńki świat pod warunkiem, że nigdy nie wrócę już do Lizbony, nawet na chwilę. Bez mrugnięcia okiem powiedziałam NIE CHCĘ. Nie oddam Lizbony nigdy, za nic, nikomu. Chcę poznawać świat, ale tam wracam co roku jak do własnego, drugiego domu.
OdpowiedzUsuńDla mnie też Lizbona jest najwspanialszym miastem w Europie. Co prawda jeszcze wszystkich nie widziałam, ale;) Tam czułam się najlepiej i z największą rzewnością je wspominam. Z pewnością jeszcze tam wrócę:)
OdpowiedzUsuńCudowna, cudowna Lizbona! Też mam stamtąd przemiłe wspomnienia :). Wałęsanie się godzinami po mieście, zajadanie Pastéis de Belém i owo nieuniknione saudade w dniu wyjazdu... ahhhhh...
OdpowiedzUsuńnapiszcie co jeszcze takiego cudownego jest w Lizbonie, bo mi niestety nie dane było jeszcze tam być, a bardzo o tym marze i mam nadzieję, że w tym roku się uda.
OdpowiedzUsuńA w tym momencie chciałabym się zaspokoić choćby opisami i waszymi wrażeniami:)
pozdrawiam
ewelina
Zdecydowanie nie ma nic pyszniejszego na świecie od mocnego portugalskiego espresso firmy Delta i Pastéis de Belém! Uwielbiam. Zawsze, kiedy wjeżdżałam do Portugalii, moją pierwszą czynnością było znalezienie kawiarenki Delta:)
OdpowiedzUsuńdobrze, będzie więcej o Portugalii - to bardzo wdzięczny temat:)
Pewnego razu będąc w Lizbonie zostałam zaproszona do indyjskiej restauracyjki (w sumie jak bar mleczny to trochę wyglądało ;)), prowadzonej przez ludzi z Goa. Razem ze znajomym byliśmy sami z panią, która jednocześnie gotowała, podawała i sprzątała :). Niesamowity klimat! A jedzenie przepyszne :). I to wszystko kilka kroków od Belém :).
OdpowiedzUsuńTa portugalska wielofunkcyjność jest iście zadziwiająca. Ja kiedyś byłam na koncercie fado w miejscu mało znanym turystom. W tej restauracji to kucharze byli śpiewakami, a śpiewacy kucharzami, tzn. w jednej osobie. Podczas przyrządzania dań te osoby wychodziły na moment do gości, by zaśpiewać jedną piosenkę i znów wrócić do gotowania. I tak się zmieniali. Niesamowite!
OdpowiedzUsuńwasze opisy w cudowny sposób przenoszą w ten gorący kraj, widzę ocean, czuje słońce, wiatr, zapach jedzenia i kawy:)
OdpowiedzUsuńech...
dziękuję
E.
Mogłyby naprawdę nas tam przenieść;) Wcale bym się nie pogniewała:)
OdpowiedzUsuńJa już się przeniosłam... wirtualnie ;). Płynę właśnie promem za 80 centów z drugiego brzegu do centrum ;).
OdpowiedzUsuńto ja czekam w centrum, popijając cafe solo za 75 centów, no może też za 80. Albo nie, jestem na esplanadzie, więc zapłacę ponad euro. Ale przecież warto! :)
OdpowiedzUsuńpewnie, a po kawie ja zapraszam na ginje ;).
OdpowiedzUsuńdoskonale! jeszcze nigdy tego nie próbowałam, ale likiery bardzo lubię:)
OdpowiedzUsuńależ jak to...? niemożliwe! :O
OdpowiedzUsuńhmmm, ginja jest dość specyficzna ;). jak dla mnie mogłaby być odrobinkę łagodniejsza i w porównaniu z orujo (np. takim czekoladowymmm) wolę to drugie, no ale będąc w Portugalii... ;).
A jednak są rzeczy niemożliwe na tym świecie;) A crema de orujo wprost uwielbiam! Ale to raczej niezbyt korzystnie wpływa na sylwetkę;)
OdpowiedzUsuńWitam! Bardzo mi się tu podoba, z pewnością będę zaglądać :)
OdpowiedzUsuńMam pytanie: a byłyście w Porto? Lubię Lizbonę, ale północ Portugalii lubię jeszcze bardziej!
Pessoa napisał też przewodnik po stolicy, jednak nie udało mi się go dostać... A Tobie (został nawet przetłumaczony na polski)?
W Porto byłam, ale zdecydowanie krócej niż w Lizbonie i nie zdążyłam zbytnio przesiąknąć jego atmosferą. Ale też szalenie mi się podobało i kawa tak samo pyszna;) Byłam w bardzo wielu miastach Portugalii, ale to Lizbona podbiła moje serce. Jestem jednak skłonna przypuszczać, że to kwestia mojego czasu, jaki dla niej miałam:)
OdpowiedzUsuńNiestety tego słynnego przewodnika Pessoi nawet nie miałam w rękach. Zakupić go prawie nie sposób. A marzy mi się! Może powinnam dać tutaj ogłoszenie i jakiś wspaniałomyślny darczyńca się znajdzie;)
Bardzo się cieszę, że się tutaj podoba. Zapraszam zatem często! :)
Ja też byłam w Porto, ale Lizbona podobała mi się o wiele bardziej!
OdpowiedzUsuńOd wszystkich słyszałam: O, jedziesz do Portugalii? Musisz koniecznie zobaczyć Porto! Jedź do Porto! Porto jest świetne!
Po takich zachętach spodziewałam się co najmniej fajerwerków... których jakoś nie było... Porto owszem, bardzo ładne, a w dodatku zostałam tam zawieziona aż z samego Vigo (stopowałam ;)) i przez mego wybawiciela zaproszona na pyszny portugalski obiad... ale to Lizbona ma jakiś taki niesamowity klimat! Poznałam tam cudnych ludzi i mam piękne wspomnienia :).
Czyli mamy podobne odczucia i doświadczenia:) Z Lizboną nic się nie równa, nawet jestem skłonna cicho powiedzieć, że nawet moja kochana Granada... (ale ciii! nie mówcie tego Granadzie, bo ją też ubóstwiam).
OdpowiedzUsuńA do Porto wybraliśmy się z Santiago wynajętym samochodem - też było fajnie:)
Oj ma ta Lizbona magiczną siłę przyciągania, ma ... Miałem to szczęście, że spędziłem tak kilka lat mojego życia :)
OdpowiedzUsuńZazdrościć! Nie wiem, czy ktokolwiek przeszedł przez Lizbonę obojętny na jej urok...
OdpowiedzUsuń