Z ARCHIWUM | Szkice hiszpańskim piórkiem | 16 lutego 2011
Polski pączek, mimo męskiego miana, w swej miękkiej istocie wyraża kobiecą puszystość i słodycz. Kształtem próbuje sięgnąć ideału i często mu się to udaje dzięki delikatnemu wnętrzu. Jego wersja hiszpańska śmiało natomiast zmierza ku falliczności. Nabrzmiała męskość churros przejawia się nie tylko w ich obłym wyglądzie, czy w dumnym rodzaju masculinum, ale także w tradycji ich jedzenia. Jeśli istotą pączka jest nadzienie, do smaku którego stopniowo i pomału się dochodzi; to sednem churro jest wkładanie go do płynnej, nieco gorzkiej czekolady, by jej smak poczuć jak najszybciej.
Chodzi nie tylko o sam akt zanurzania chrupiącego churro w lepkiej płynności. Churros con chocolate zjadamy wśród ludzi, wymieniając krótsze lub dłuższe spojrzenia. Churros – esencja machismo – doskonale czują się właśnie tam, w kawiarniach i barach, gdzie już sam gest wkładania ich ociekających czekoladą, do ust - wzbudza pożądanie. Lubią więc prężyć się w blasku słońca, niczym torreador szykujący się do decydującego starcia. Torero ma swoją arenę, churro swoją kawiarnię.
Kawiarnia to przestrzeń publiczna, przez długie wieki zarezerwowana wyłącznie dla mężczyzn. W Hiszpanii, gdzie podział na męski i żeński świat był szczególnie silny, kobieta mogła być królową, ale tylko we własnym kuchennym wszechświecie. W salonie panował mężczyzna. Do dziś w niewielkich miejscowościach lub w pogranicznych regionach na ulicach, w kawiarniach, w barach da się odczuć taką zależność.
Ten podział odbija się także w warstwie językowej. Mężczyzna w salonie, staje się hombre público, mężczyzną publicznym – człowiekiem władczym i panem danej przestrzeni – tym, który chciałby się dobrze prezentować i mieć wpływ na życie społeczne. Kobieta, gdy wychodzi z domu, staje się mujer pública... kobietą publiczną, która nie czekając na pozwolenie ojca, brata lub męża siada samotnie w kawiarni i maczając tłuste churros (nigdy nie poprzestaje na jednym) w lepkiej czekoladzie, wkłada je do ust. Zanim jednak churro w nich zniknie, palce kobiety zgniotą jego miękką skórkę, wycisną odrobinę oliwy, która zostawi swój ślad na dłoniach.
Nie tylko na Półwyspie Iberyjskim podobny widok bywa czystą obscenicznością.
uwielbiam. churros w weekendowy poranek najlepiej na kawiarnianym tarasie z ładnym widokiem. w takich momentach nie patrzy się na kalorie, tylko pochłania churros jeden za drugim...
OdpowiedzUsuńJak ja nie lubię churros! Wiem, jestem w mega mniejszości :)
OdpowiedzUsuńZawsze biorę sobie potrójne churrosy z podwójną czekoladą:) A po wszystkim papierosa (palę tylko, kiedy jestem w Hiszpanii, nie da się inaczej:)
OdpowiedzUsuńw tym przypadku miałam piękny widok: na katedrę w Murcji:)
OdpowiedzUsuńja też za nimi nie przepadam, ale ich estetyka mnie zachwyca;)
churros i papieros - wiedziałam, że bez totalnego przejawu męskiej dominacji się nie obejdzie;)
To najbardziej erotyczny opis churros, jaki znam! :) Rzekłabym nawet, że pikantny! Alicante, Murcja... Powiedz, czyżbyś wybierała się do Cartageny?
OdpowiedzUsuńNiestety nawet falliczność churros nie chroni przed faktem, że zbyt częsta konsumpcja może się skończyć upodobnieniem do krągłego pączka :))
OdpowiedzUsuńJeszcze go rozwinę:) W Cartagenie też byłam dwa dni, ale powiem szczerze, że mnie ani trochę nie zachwyciła. Może też z powodu mojego kiepskiego nastroju, ale mimo wszystko. Dobrze, że akurat trafiłam na pierwszy dzień ruty de tapas, więc przynajmniej było smacznie:)
OdpowiedzUsuńMmmm nigdy nie jadłam, ale zachęciłaś mnie :)))
OdpowiedzUsuńmusi być pychote i to nic, że to takie obsceniczne, bo to Hiszpania :D tu wolno :)))
Myślę, że wszędzie można, byle nie u siebie. Tak to już jest, że im dalej od domu, tym łatwiej o wyuzdanie łatwiej:)
OdpowiedzUsuńZ Hiszpanii wracam jedynie zaspokojona, jeśli wyprawie towarzyszy konsumpcja churros ;)).
OdpowiedzUsuńCzyli lepiej ich nie jeść, by ciągle być niezaspokojonym i nadal chcieć tam wracać:)
OdpowiedzUsuńAleż nie! Jeść, jeść i to jak najwięcej! W Polsce i tak nie egzystują, więc głód się zawsze po powrocie wzmaga. Aż do kolejnej wyprawy. I tak w kółko :).
OdpowiedzUsuńMoje spodnie czują to jeść, jeść! Oj, czują:)
OdpowiedzUsuńŻebyś wiedziała, jak moje czują ;).
OdpowiedzUsuńPo churros i magdalenach przybyło mi kilka (nie)ładnych kilo podczas ostatniej wyprawy. Człowiek wraca wygłodniały z Santiago, a te wszystkie słodkości kuszą i aż krzyczą "zjedz mnie"... no i jak tu nie zjeść? :)
A niby to zdrowa dieta śródziemnomorska: ryby, owoce morza, owoce...
OdpowiedzUsuńa kończy się na tortilli, churros y patatas fritas;)
Exacto! Zwłaszcza, że pierwszego i drugiego nie jadam ;). No a do tego jeszcze wszędzie nieodłączna caña! Zgroza! ;)
OdpowiedzUsuńJa akurat z caną nie mam problemu, bo nie przepadam za piwem. Za to ubóstwiam vino tinto. Oj! Jedna lampka dziennie dobrze wpływa na trawienie, ale kilka... i do tego z tapas;)
OdpowiedzUsuńJa generalnie za piwem też nie za bardzo, ale przy tapie akurat chętnie :). Natomiast absolutnym hitem dla mnie jest tinto de verano :). Mogłabym litrami pić ;).
OdpowiedzUsuńTo ja pamiętam moje uzależnienie od calimocho :) Ale chyba i tak z refrescos najbardziej lubię sangrię, ale taką dobrą, z wódką lub innym mocnym alkoholem:)
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo fajny artykuł.
OdpowiedzUsuńDziękuę. Pisałam go niemal dekadę temu. Pewnie teraz brzmiałby nieco inaczej:)
Usuń