marca 09, 2011

do Fuen-de-todos odwiedzić Goyę


          Wyprawa do kolebki Francisco Goi intrygowała mnie od dawna. Wyobraźnia artysty, piętrząca i produkująca demony, co jakiś czas wodzi mnie za nos, nerw, nie dając o sobie zapomnieć. Będąc niegdyś w madryckim Prado, pożerałam dzieła malarza niczym Saturn własne dzieci, przechadzałam się po muzealnych salach  niczym Kolos po zgliszczach ziemi. Już wtedy „Kolos” nie był Goi a „Maję nagą” komuś wypożyczono (ale za to co dzień pręży się pod pomnikiem Goi przed muzeum), więc chciało się jeszcze. Jeszcze mogło oznaczać tylko Saragossę i miasto rodzinne hiszpańskiego geniusza, Fuendetodos.
















         Jak zwykle w moich improwizowanych wyprawach dużą rolę odgrywa szczęście. Jak nazwać inaczej spotkanie człowieka, który jeszcze przed rozpoczęciem własnej pracy zawiezie cię do rodzinnego domu Goi we Fuendetodos, a potem jeszcze do pustelni w Muel i nawet nie będzie denerwował, gdy trzeba będzie wracać wertepami w poszukiwaniu zaginionej na wietrze rękawiczki. To jest szczęście podróżnika, który ogromnie i z entuzjazmem chce coś zobaczyć, ale środki komunikacji publicznej nie bardzo mogą mu przyjść z pomocą. Jest to szczęście spotykania odpowiednich ludzi, bycia w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie.


          Tak w moim przypadku było zupełnie niedawno, kiedy zakupiwszy karnet do wszystkich muzeów śladami Imperium Rzymskiego w Saragossie, buńczucznie weszłam do jednego z nich, poświęconemu rzymskim termom. Pan tam pracujący początkowo wziął mnie za przewodniczkę grupy, która wkroczyła tuż za mną. Jednak szybko zdradził mnie mój włoski (jak mi często mówią) akcent. Po projekcji i obejrzeniu ekspozycji zaczęłam gawędzić sobie z panem z muzeum. Przy okazji zapytałam, czy nie wie przypadkiem, jak najlepiej dojechać do Fuendetodos i do Muel. Okazało się, że przypadkiem wiedział: jego samochodem.








          Udaliśmy się więc następnego dnia na przejażdżkę śladami autora „Kaprysów”. Dotarliśmy do Fuendetodos, do wioski, w której każdy zakątek przynależny jest Goi. Podobnie, jak w Certaldo wszystko należy do Boccaccia, w Fuendetodos wszystko jest Goi: Calle Goya, Plaza de Goya, Museo del grabado (de Goya), Casa natal de Goya. Ale jest też coś, co należy do wszystkich. To wspólna studnia – fuen(te) de todos - źródło wody i sztuki. 



fuen(te) de todos - wspólna wiejska studnia








ten kot pewnie też nazywa się Goya



Calle Goya









Plaza de Goya



dom, w którym urodził się Goya




wnętrze domu Goi




wnętrze domu Goi


         Na jednej z uliczek znaleźć można nawet płytki azulejos z wizerunkiem malarza i jego słynnym zdaniem, w którym w jakimś sensie odnosi się nazwy miejsce swego urodzenia: „La fantasía aislada de la razón sólo produce monstruos imposibles. Unida a ella, en cambio, es la madre del arte y fuente de sus deseos” („Fantazja odizolowana od rozumu rodzi jedynie niemożliwe monstra. Zjednoczona z nim, na odwrót, jest matką sztuki i źródłem jej pragnień”).






         W rodzinnej wiosce Francisco Goi y Lucientes znajduje się Museo del grabado, gdzie latem odbywają się warsztaty miedziorytnicze, a na co dzień można podziwiać słynne ryciny artysty. Jednak, żeby zobaczyć całą kolekcję, warto wybrać się do Museo iberCaja Camón Aznar w Saragossie, które w znacznej części poświęcone jest autorowi „Tauromachii”. Tam też spędziłam resztę dnia poświęconą jednemu z moich ulubionych malarzy.








          W drodze powrotnej do Saragossy wstąpiliśmy jeszcze pospiesznie do pustelni w Muel, gdzie na ścianach kościółka znajdują się obrazy Goi. Są dobrze ukryte, ale można spotkać kogoś, kto je pokaże. My zdążyliśmy dotrzeć do tej pustelni w ostatniej chwili, dosłownie w momencie zamykania jej przez strzegące ją panie. To przybycie na czas również uznaję za małe szczęście podróżnika.



pustelnia w Muel



Ermita de Nuestra Senora de la Fuente w Muel



  

5 komentarzy:

  1. Niby wszędzie Goya, ale czy go spotkałaś? Może jego duch był w tym kocie, który dyskretnie coś malował ogonem w piasku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znam to szczęście podróżnika... to prawdziwe szczęście :). No i całe szczęście, że na świecie są jeszcze takie wspaniałe osoby, które mogą innych uszczęśliwiać :).

    OdpowiedzUsuń
  3. możliwe, że był tym kotem... z tej perspektywy lepiej podgląda się ludzi, ich czasy i obyczaje. Wydawał się nieco znudzony, ale i zadowolony, że nie przynajmniej okropieństw wojny w okolicy mniej...


    a szczęście podróżnika jest zadziwiające! Koincydencje, których na co dzień byśmy nie dostrzegli, a takich okolicznościach pamiętamy o nich i je gloryfikujemy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. urocza historia, urocza podróżniczka i jej niesforna rękawiczka, uroczo znudzony kocur w słońcu. Cytos caprichos - więcej takich :)

    OdpowiedzUsuń
  5. więcej takich... chętnie bym wiele takich przeżywała! choć mam w zanadrzu kilka podobnych historii:)

    OdpowiedzUsuń

Każda reakcja w ramach elegancji, dystynkcji i klasy mile widziana.

Copyright © 2014 taken from travel , Blogger