Stoję i patrzę, ale to nie moje oczy patrzą: to oczy tych innych, dawniejszych pielgrzymów. To ich wzrok, ich widok, na który zasłużyli sobie wędrówką, niebezpieczeństwami, wiarą, zaryzykowali życie i zrezygnowali ze wszystkiego, żeby ten jeden raz znaleźć się w pobliżu świętego, jego relikwii. teraz widzą miasto, wieże katedry; jeszcze tego samego dnia przejdą przez Puerta Francigena, będą się wspinać po schodach katedry, położą dłoń na tym pustym miejscu w kształcie dłoni na środkowej kolumnie Pórtico de la Gloria, o którym tyle słyszeli, będą się modlić przy grobie apostoła i otrzymają odpust zupełny. To byli inni ludzie, w ich głowach, choć takich samych, pojawiałam się inna myśl. Niektóre miejsca to mają: czar sprawiający, że uczestniczysz w myślach innych, nieznanych ludzi, którzy żyli w świecie, który nigdy nie stanie się twoim. / Cees Nooteboom, Drogi do Santiago
Od wieków sens życia ludzi stanowi podróż. Właściwie cała kultura europejska zbudowana jest na przekonaniu, że navigare necesse est. Nie bez kozery jedno z największych dzieł ludzkości to kilkusetstronicowa Odyseja. Potrzeba podróżowania wpisała się niejako w buńczuczne pojęcie człowieczeństwa. Dopóki podróżujesz, dopóty żyjesz. Może to być celowa wędrówka lub błąkanie się bez określonej predestynacji. W przypadku pielgrzymek przynajmniej to jedno jest wiadome - po co udajemy się w drogę. Może nie wiemy tego od razu, ale trud wędrowania uświadamia nam, co jest sednem. Dla każdego ma ono inny wymiar. Jednak bodaj nie zdarzył się pielgrzym, który nie uronił łzy przed obliczem tego, do czego dążył. Przed katedrą w Santiago zawsze można spotkać kogoś do cna wzruszonego. Bez względu na to, czy szedł pieszo czy konno, czy wyruszył jeszcze w Niemczech czy dopiero w Burgos, czy jego celem była pokuta czy czysta ciekawość, czy dokonał tego w mrokach średniowiecza czy kilka dni temu, czy był wierzącym czy tylko głębokim myślicielem, w drodze to bez znaczenia. Ważne – jak mówi Nooteboom – że jeszcze tego samego dnia będzie wspinał się po schodach katedry.
Droga średniowiecznego pielgrzyma nie była łatwa. W głowie miał on przecież mnóstwo przesądów, a i na każdym kroku czyhało na niego niebezpieczeństwo. Zaśnieżone Pireneje, mroczne baskijskie lasy, ukryte złe meigas w każdym zakątku Camino i zbóje z prawdziwej krwi i kości. A jednak taki pielgrzym szedł, w mróz, deszcz i upał, w jednej łachmanie i zdartych sandałach, od schroniska, do schroniska. Jeśli nie doszedł na czas, musiał obejść się bez dachu nad głową. Tak wynędzniały docierał do kresu drogi, bo prowadziła go muszla – symbol Camino de Santiago, który widnieje na lasce każdego pielgrzymującego po jakubowym szlaku. Przyjrzyjmy się wizerunkom tych śmiałków:
 |
mozaika na Cabo de Fisterra |
 |
może to jeszcze zwykły pielgrzym albo już sam św. Jakub |
Każdy, kto odbył pielgrzymkę na pieszo albo na rowerze, mógł, jeśli tylko chciał, dostać stempel i zostać dopisanym do wielkiej księgi. „Często ludzie wybuchają tu wtedy płaczem" [...]. Kto wytrwał, otrzymywał pewnego rodzaju dyplom; na jego podstawie można było przez trzy dni nocować za darmo w Hostal de los Reyes Católicos, wprawdzie nie w najpiękniejszych pokojach, ale jednak. Ten, kto tam nocuje, ma wrażenie, że w pojedynkę odgrywa królewski spektakl, a przynajmniej że musi robić szlachecką minę, gdy wychodzi na zewnątrz przez platereskowy portal. Gotyk, renesans, barok, w tym budynku wszystko zlewa się ze sobą. / Cees Nooteboom, Drogi do Santiago
 |
pielgrzym na ulicy w Santiago |
 |
Pielgrzym na ulicy w Santiago |
 |
Pielgrzym leżący przed katedrą na Plaza del Obradoiro |
 |
nadruk na koszulce |
 |
nadruk na koszulce |