Jak jest na końcu świata? Niby zwyczajnie, ale kraniec ziemi zwykle ma to do siebie, że wyzwala refleksje na temat wieczności. Za to moje zetknięcia z krańcami ziemi zawsze były wietrzne. Im bardziej wysunięty przylądek, tym włos bardziej rozwiany i dusza bardziej rozedrgana. Rozmyta i mglista wie(trz/cz)ność jest mi chyba pisana. Nie ukrywajmy, w takich miejscach dochodzi do drgawek psychosomatycznych, czy tego chcemy czy nie. Kto odczuwa tylko ciałem, zwykle mało odczuwa, ale kto odczuwa jedynie duszą, niestety mija się z rozkoszą. Wiatry krańców świata pozwalają doświadczać w dwójnasób, może dlatego tak przyciągają wędrowców.
To fragment książki Ceesa Nootebooma Drogi do Santiago, która towarzyszyła mi podczas przygotowań do wyjazdu do świętego miejsca. Zacytowane słowa znajdują się tuż przed końcem książki, prawie u kresu ponad trzydziestoletniej wędrówki tego holenderskiego podróżnika i pisarza. Te słowa to również dla mnie zwieńczenie melancholijnych poszukiwań – zarówno literackich, jak i tych wypraw na „koniec ziemi" – Finisterre. Zadziwiające było doświadczenie tego miejsca, chociaż nie przeszłam nawet kilometra z prawie tysiąckilometrowej Camino de Santiago. Byłam wcześniej na portugalskim Cabo da Roca i wyobrażałam sobie kraniec świata podobnie – mrocznie, chmurnie, wietrznie, groźnie, niebezpiecznie. Jednak kres drogi św. Jakuba, gdzie pielgrzymi palili swoje ubrania, żegnając się z dotychczasowym życiem, okazał się oazą. Spokój, jaki towarzyszył temu miejscu, zlewał się z wyobrażeniem raju. To wywróciło mój już wywrócony porządek pojmowania świata. Zakłóciło na chwilę pesymistyczny obraz kresu... i pokazało coś jeszcze (gorszego, jak się teraz nad tym zastanawiam) – nie było tam żadnego kresu; niezmącona woda oceanu zlewała się w jedno z równie przejrzystym niebem. Kolistość melancholii powróciła, a ja nie potrafiłam sobie wyobrazić ukojenia. Może dlatego szybko ruszyliśmy wzdłuż Costa da Morte, Wybrzeża Śmierci, aż do Muxii, gdzie zobaczyłam swój – dramatyczny, pełen namiętności i nieposkromienia – koniec świata...
Muxía (España) |
A potem była jeszcze wyprawa po Algarve, najcieplejszym miejscu Europy (to ponoć ja przyniosłam tam deszcz, ale kto to wie...)
widok z Taryfy na Gibraltar |