Postanowiłam zamawiać dwa espresso w osobnych filiżankach. Nie podwójne, ale dwa w dwóch oddzielnych filiżankach. Dos espressos in seperate cups. Po pewnym czasie pewnie ktoś zjawi się przy stoliku i przekaże mi pudełeczko od zapałek. Może to będzie gdzieś w Madrycie, Sewilli lub na jakiejś zapadłej andaluzyjskiej wsi. Pewnie ktoś podejdzie i zagadnie prostym pytaniem: Usted no habla español, ¿Verdad? Odpowiem "nie" i wysłucham mądrości, którą ma mi do powiedzenia tajemniczy wysłannik. Dokładnie jak w filmie Jima Jarmuscha The limits of control.
fajniutki ten Twój blog - tak trzymaj :-) pozdrowienia lubiąca Hiszpanię
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Czasem dają energię do kontynuowania:)
Usuńmmmm.... Uwielbiam hiszpanska kawe !!
OdpowiedzUsuńW sumie to nie hiszpańska kawa miała tu być tematem przewodnim (bo ta niestety przegrywa z portugalską czy włoską), ale nie da się ukryć, że ma ona swoje trzy grosze wszędzie:)
UsuńLife is too short for bad coffees :)
OdpowiedzUsuńand too short for staying home... :)
Usuń100% prawdy!
Usuńładny przekrój. Bardzo lubię kawę, taką "zwyczajną" czarną lub z odrobiną cukru cynamonowego.
OdpowiedzUsuńNiestety przekroje zawsze są wyszczerbione. Nie zawsze tam, gdzie się jest, dokumentuje się chwile... Zastanawiam się, ile zostanie z moich podróżniczych wspomnień? Czy tylko to, co na fotografiach czy coś więcej?
UsuńLubie ten film. Elegancki i zagadkowy. I te piosenkę Toma też. Smutna i nostalgiczna. A jaki ma tekst, ha, można o nim długo myśleć. Film i piosenka też pobudzają wyobraźnię. Przypomniały mi scenę a za sceną inny film.
OdpowiedzUsuńOpowiadał zadaję się, o wypalanym pisarzu, który kiedyś złapał nagrodę Goncourtów, a który dziś zapija chandrę zmrożonym białym winem (co najmniej sześcioma butelkami dziennie). Ten jego smutek przerwa mu niepodziewana wizyta, gościa, o imieniu rak. Pisarz chorobą jakby się nie przejmuje, tylko wierna gosposia podsuwa mu pożywne posiłki. Na chorobę. A to jedna scena posiłku, zabarwiona jest Hiszpanią:
http://www.youtube.com/watch?v=KQHLPJhb3KE&feature=related
A to o czym mówią jedząc:
Rak: Co to jest to czerwone?
Pisarz: Gaspacho. Z kuchni hiszpańskiej. Zupa na zimno.
Rak: Nie lubię zimnej zupy.
Pisarz: To nie jedz. Nikt cię nie zmusza.
Rak: Chcę iść do domu.
Pisarz: Dlaczego? Nie lubisz nas?
Rak: Mam po dziurki w nosie ciągłego zabijania ludzi.
Pisarz: Coś taki zdołowany, stary? Musisz się ożywić. Zabijanie to dobra rzecz. Na przykład ja. Wyobraź sobie, że dalej żyję. Kim bym został? Starym pierdołą. Matołem. Eksponatem muzealnym.
Oczywiście to nie koniec sceny, zupa to zapalnik, bo po chwili eksploduje wyobraźnia i hiszpańskość. Trzeba to zobaczyć, zachęcam. Ale to następuje po magicznym: Olé!
Jeśli miałaś wrażenie, że ta scena wygląda jak kolacja kochanków (kominek, świece), to masz racje. W filmie kobieta rywalizuje z rakiem o względy mężczyzny. Co za kino!
S.
Mojacar - piękne :)
OdpowiedzUsuńMój Mojacar był w Walentynki - pusty i chłodny, acz z miłym akcentem
Usuń