 |
Łódź | August 28, 2017 |
- No dobra, zamieść to zdjęcie. Marzenia to marzenia. Pieprzyć wizerunek - mówi, gdy po długich, wieczornych rozmowach o sensie lub jego braku, niespełnieniu i próbie realizacji pragnień wyartykułowałam, co tak naprawdę chcę w życiu robić.
Ewa na mojej drodze jest już niemal połowę życia. Tak się złożyło, że nasz studencki grafik pokrywał się niemal w całości przez dobrych pięć lat. Dopiero, gdy na tej wspólnej drodze stanęła nam cała długość Hiszpanii, częstotliwość widzeń siłą rzeczy osłabła. Ale bez względu na odległość, przywiozłyśmy z Półwyspu Iberyjskiego podobne doświadczenie. Gdy odwiedziłam ją w Andaluzji w jej cudownym mieszkaniu w białej dzielnicy Albayzín, gdzie domy nie mają ogrzewania mimo znaczących amplitud temperatur między dniem a nocą, stwierdziłyśmy, że nigdzie nie wymarzłyśmy tak, jak w gorącej Hiszpanii. Ewa nocami trzęsła się z zimna w Grenadzie, ja nieustannie każdego dnia mokłam w Santiago. Ale nie o tym chcę pisać, choć trudno mi znaleźć kilka odpowiednich słów, by zawrzeć w nich całe nasze wspólne doświadczenie.