Jestem absolutnie urzeczona Lwowem od momentu, gdy dotarłam do niego po dwudziestogodzinnej podróży pociągiem z Kiszyniowa. Wydał mi się taki prawdziwy, swojski, jak by tam mieszkała moja przeszłość, o której nie zdaję sobie sprawy. Mój pradziadek był ułanem, więc w sumie kto to wie.
Lwów oczarowywał mnie na każdym kroku. Pachnie dostojną historią, przyjazną nowoczesnością i kawą. Kusi każdym zakamarkiem, każdą szeroką aleją i każdą wąziutką uliczką. Chce się tam stąpać po każdym kamieniu w bruku, jeździć na przednim siedzeniu tramwaju nie tylko wiosną. Czytać razem z mieszkańcami miasta na ławkach, próbować świeżej śmietanki od lokalnego sprzedawcy i buszować po pchlim targu.
A to wszystko naprawdę tylko we Lwowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każda reakcja w ramach elegancji, dystynkcji i klasy mile widziana.